Część pierwsza. Eksperyment. Dzień zero. Przesłanka. Miękkie ściany izby №15 chroniły jej pacjentów od kalectw. W zasadzie wszyscy oni byli związane do harmidery koszul, ale na noc, kiedy im wstrzykiwały końską dawkę uspokajającego, koszule pozwalały zdjąć. Przyjemnego różu obicie ściana, zdaniem lekarek musi była dobroczynnie zarysowywać się na pacjentach. Tak rzeczywiście zdawało się. Wszyscy pacjenci – trzy osoby z zwłaszcza bujnych przez miesiąc pobyty w tej izbie zachowywały się na podziw spokojny. Wszystko to objaśniało się nie sprzyjającym działaniem barwy otaczających przedmiotów na psychikę chorych, a niewiarogodnymi dawkami uspokajającego, którymi ich kłuły omal nie stale. Narkotyk prosto nie nadążał schodzić, kiedy kłuły nową dawkę. Dlatego pacjenci stale wyglądali bardzo ospałymi. Właśnie tę izbę wybrały sercem przeprowadzenia jednego naukowego i ponad sekretny eksperyment po sugestii cudzych idei i chęci. Izba była elitarna idealnie – wszyscy pacjenci cierpieli psychicznymi rozbratami na poziomie możliwości mózgu. Oni mogli poruszać przedmioty, wyciągać ogień, czytać myśli i widzieć przyszłość. Ale, nie patrząc na swoją unikalność, oni okazali się tu. Wszyscy oni ... * * * - No co że, - westchnął przewodniczący komisji do kontroli za eksperymentem. Ta siwa lekarka siadywała w białym chałacie w gabinecie prymariusza psychiatrycznej kliniki i oglądała dossier każdego z pacjentów izby. Mimo że on nie nadarzył konkretnie czym zajmuje się, po nim i po jego manierze było widać, że on jest wojskowy. Zapewne tym eksperymentem interesowały się szybciej wojskowe, czym prosto cywilni uczeni. - Mówicie, że oni idealnie pasują dla programu, - przedłużał przewodniczący komisji doktor Robens, jak on nadarzył na samym początku. – Wyjaśnicie, dlaczego tak twierdzicie? - Przeczytaliście ich dossier, mister Robens, - krótko i lekko z rozdrażnieniem odpowiedział prymariusz Red Whiteň. - I przeczytał, - skinął Robens, patrząc na aktówki u siebie w rękach, potem pogardliwie rzucił ich na stół. – Ale wy mi zdaje się, znacie gdzie więcej, aniżeli mówicie mi. Że jest znane wam, ale nie wiadomo mi? - Odpowiedź kryje się w dyskach, przyłożyły się do spraw, - uśmiechnął się White i, otworzywszy aktówkę w samym końcu, pokazał DVD dysk. - Hm, - zamyślono wygłosił Robens, przysuwając do siebie aktówkę i oglądając dysk.– Do dysków ja coś nie dotarł, - uczciwie przyznał się on. – Nie myślał, że tacy chory będą zasługiwali na wideo na potwierdzenie. Ale co na tych dyskach? – on że doświadczyło spojrzał na White. - Przesłuchanie chorych, jak tam i napisano, - uśmiechnął się prymariusz. - «Przesłuchanie»? – lekko zdziwiwszy się powtórzył Robens. – Ależ oni zaledwie chore, a nie przestępcy! - «Chory»?! – pogardliwie uśmiechnął się White. – Ci chory już zabijali i zamordują znów, jeśli damy im wolę! - Coś czytałem o tym, ale tam nie ma ani imion ofiar, ani ich liczba! – spochmurniał Robens. - To w naszych że interesach nie dawać tej sprawie rozgłosy, - uśmiechnął się White. – My taka sama sekretna organizacja, jak i ta, do której należycie! – prymariusz pewnie zakiwał. - No dobra, wtedy pokażcie dyski, - rozkazał Robens, potem jego ręka na mgnienie zamarła zaniesioną nad dyskiem. – Który z ich? - I jakikolwiek! – uśmiechnął się White. – Wskutek przesłuchania chory opowiadają o swoich wizjach, a oni są na podziw jednakowe, prawie słowo do słowa, jak nauczona się blaszka, że bardziej wszystkiego i poddała się nam dziwną. - Tak może oni mówią prawdę? – spochmurniał Robens, podając dysk White. - Wykluczono! – uśmiechnął się prymariusz. – To że oni powiedzieli nie mogło stać się! - Po ile znacie? – zdziwił się Robens, i jego ręka z dyskiem zamarła, w połowie drogi do Whit. - A wy posłuchajcie same, - zaproponował ten i, nagina się za dyskiem, zabrał jego z ręki rozdziału komisji: - Ach tak! – oprzytomniał ten i skierował na ogromny ekran plazmowego telewizora tego, że wisiał na czele stołu, akurat naprzeciw prymariusza. Czarny ekran zmienił się inskrypcją: «Z przesłuchania pacjenta izby ą15. Świadczenia Robin Good chorego z możliwościami przesuwać przedmioty». Na ekranie pojawił się pokój z beżowymi ścianami, ogromnym lustrem ze jednej strony i stołem i dwoma krzesłami pośrodku. Pokój pryzpomniał Robens pokój dla przesłuchań w jakiejkolwiek policyjnej działce. Wygląd był z kąta pokoju, zapewne tam stała utajona cela. Za stołem siadywały dwoje osób. Jeden z ich był łysym doktorem w czarnych rogowych okularach z wypukłymi szkłami jak przy silnej krótkowzrocznej. Doktor był ubrany do białego chałatu, narzucony na czarny kostium. Drugim był młody człowiek z goloną głową, sportowej figury z drastycznymi rysami twarzy i że karymi patrzą gdzieś prosto przed sobą, oczami. On był ubrany do zielonej koszulki i ciemno-niebieskie spodnie, za stanem jego odzieży zapewne było, że młodzieniec już pewny czas siadywał w celi poprzedniego wniosku. - Robin, znacie, dlaczego wy tu? – spokojnie dowiedział się doktor, podejmując oczy od sprawy, którą on trzymał w rękach. - Za to, że powiedziałem prawdę, - obojętnie powiedział młodzieniec, nie odrywając poglądu od cętki do której on patrzył. - Nie, Robin! Już trój doba siadujecie w celi za to, że zamordowały trzech osób! – zaprzeczył doktor. - Ja palcem ich nie zaczepiał, - tymże beznamiętnym głosem przedłużał Robin. – To wszystko świadkowie potwierdzą. Poległe umarły od tego, że na nich spadła przyczepa samochodowa. - Ależ tę przyczepę samochodową zmusiły spaść na nich właśnie wy! - Doktor, wy nie przy swoim rozsądku! – uśmiechnął się Robin, chociaż jego głos pozostał takim samym bezbarwnym. – wierzycie do tego, że można przesuwać przedmioty na siłę myśli?! Ale to że fantastyka! - A policjant, którego wyrzuciliście z okna piątej kondygnacji na bruk? – nalegał doktor. - Wówczas dlaczego nie atakuję was? – uśmiechnął się Robin i jego oczy złośliwie błysnęły. - Ponieważ wy pod działaniem narkotyków, - uśmiechnął się doktor. - Czyżby? – szczerze zdziwił się Robin i oblizał. – Coś jest, - skinął on. - mówiłeś coś o tym, że mówisz prawdę, - pryzpomniał doktor, nie odznaczywszy zmiany w zachowaniu Robina. - Wizja, - krótko odpowiedział Robin, obwodząc poglądem pokój. - O czym? - Wy psychiatra, będziecie śmiały się, - zrezygnował Robin, zatrzymawszy się poglądem na schowanej celi albo na tym miejscu, gdzie ona stała, bo widzieć celę on nie mógł. - Z czego wzięliście, że ja psychiatra? – spochmurniał doktor i bacznie spojrzał na Robina, który teraz leniwie odwrócił się doń, i oni stanęli grać do gry « kto kogo przejrzy », nareszcie doktor odprowadził pogląd, ponieważ oczy Robina jakby zmartwiały: - Zachowujecie się tak, do tego że nadarzaliście, - uśmiechnął się Robin i zadowolono mrugnął. Znienacka obrazek na telewizorze zamarł, i Robens znienacka odwrócił się do White: - Wy czego? - A nie odznaczyliście? – uśmiechnął się prymariusz. - Że muszę był odznaczyć? – spochmurniał Robens, jego oczy trochę płynęły, i on w żaden sposób nie mógł z nimi uporać się, dlatego stanął okrutnie trzeć ich chustą. - Mister Good posiada zdolnością do sugestii, oto i poddaliście się na to! – White uśmiechnął się i skosił oczy na stół. – Kiedy rozmawiacie z mister Good, nigdy nie spotykajcie się z nim oczami. Doktor, który jego przesłuchiwał, zgodził się z tym, że on nadarzał. U jego oczy zmartwiały, jak i u was przed chwilą, a to jawna oznaka sugestii cudzej woli. - Wasz pacjent jest rzeczywiście taki stromy, jak mówicie albo to zaledwie słowa? – spochmurniał Robens i odwrócił się do ekranu. – macie dowody albo tylko gołosłowne świadczenia świadków? - Mister God przyszedł do siebie po niewiarogodnej dawce narkotyków, które jemu ukłuły przed przesłuchaniem, tak samo zachowywały się i inni pacjenci. U ich okazał się duży immunitet do narkotyków i trankwilizatorów, nie zawsze udaje się trzymać ich w uździe, dlatego my, nigdy nie obniżamy dawki, - mówiąc to, doktor doświadczył mroczne zadowolenie, patrząc na wizerunek Robina. – Poza tym nie patrzeliście do końca przesłuchanie do końca, - z tymi słowami White naciskał na pilota i đîáĺíń odwrócił się twarzą do ekranu. - A no ta, - zreflektował się doktor i głupio zakiwał głową. – Tak że to było za wizję? - Najpierw to było jaskrawe światło, które oślepiło mnie na pewny czas, potem, kiedy moje oczy trochę nawykły do światła, odznaczyłem, że obok mnie stoi i patrzy na mnie anioł z ogromnymi śnieżnobiałymi skrzydłami za grzbietem. Aniol był w czystej białej odzieży, jego idealna twarz była spokojna. Oczy nie wyrażały nic, - jak w śnie powiedział Robin, znów patrząc prosto przed sobą, ale przy czym zakrywszy oczy, powieki przy czym drżały. - On coś robił albo mówił? – spytał doktor, robiąc znaczenia na arkuszu leżącym na stole. - On prosił mnie uprzedzić cały świat. - O czym? - Że niedługo zacznie się wojna. - Między kim i kim? – posunął się naprzód doktor. - Między aniołami! – szorstko zasyczał Robin i odwrócił się do doktora, jego oczy złośliwie błysnęły, ale pogląd doktora pozostał tymże, zapewne sugestie nie poszło. - Ty!! – znienacka złapał się doktor i cofnął się do drzwi. – przecież Ty nic nie możesz mi zrobić! Ty pod uspokajającym! - I czyżby?! – uśmiechnął się Robin i on szorstko wstawszy, zrobił parę kroków do doktora. – Wówczas dlaczego mnie boisz się? - Ochrona!!! – zawołała lekarka, ale jej hałas szorstko obrywał się i zabrzmiał jak udławiony poszept. Robin z zainteresowaniem pochylił głowę, jak by studiując, że teraz stało się. Doktor wisiał w powietrzu z rękami, że ciągną się do gardła, i w przerażeniu ujawniał usta, jak gdyby dusząc się, jego oczy wylazły z orbit. Tak on wisiał minuty dwie, nareszcie, Robin powiedział, powoli, jak gdyby prosił sprzedać jemu kiełbasę: - Uśmierc się o ścianę! Doktor znienacka zerwał się z miejsca i poleciał do ściany, potem ze strasznym chrupotem zwalił się na podłodze, Robin poszedł do drzwi, a drodze machnąwszy na celę: - Dogaśnij! Ale przed tym, jak wyłączyć się, cela zachowała jaskrawy błysk i ciało Robina, że spełza po ścianie, przeciwległych rozbabranych drzwiach, potem poszły przeszkody – cela rzeczywiście dogasnęła. - Że to było? – w podziwie spytał Robens, nie z czego nie rozumiejącym frontem obracając się do White. - Mister Good posiada oprócz przydatnością wmawiać swoją wolę ludziom, przydatnością zmuszać wydarzenia odbywać się, - uśmiechnął się Red i wstawszy ze swojego fotelu podszedł do okna. - Jak to «zmuszać wydarzenia odbywać się»? – powtórzył Robens. – On że, jasnowidz? - Nie, on prosto właśnie zmusza wydarzenia odbywać się! On zmusił doktora pomilknąć, zmusił jego uderzać się o ścianę, zmusił celę dogasnąć. Gdyby on stał na zatrzymaniu się on by powiedział: «Autobus pojaw» się, i autobus tu że okazywał się tam, gdzie on znajdował się! – wyjaśnił White, obracając się do Robens. - Ależ to niemożliwie! – początków było ten, ale zobaczywszy twarz prymariusza, że uśmiecha się, tu że zaciął się. – Że stanęło z tym doktorem? - Z Pingwinem? – przepytał White. - «Pingwin»? – powtórzył Robens. – Kto to? - Szatanów Pingwin, - wyjaśnił White. – Tak w każdym wypadku jego wołały. I on zginął. W nim podczas rozcięcia nie znalazły żadnego całego narządu albo kości, on stanął prosto jak ścierka. Nie wiadomo co za siła takie zrobiła, i czy rzeczywiście tego chciał Robin. Ale, jednak, teraz on i podobne do jego znajdują się pod stałą obserwacją i kontrolą. - Czym posiadają inne? - Patronus Ignis, nie podziwiajcie, jego rzeczywiście tak wołają! – uśmiechnął się White, odznaczywszy oblicze Robens. – Posiada telekinezą i może wypuszczać błyskawice. ShagreniaWortkriff telepata. On może zmusić człowieka prosto umrzeć. Żadna obrona umysłowa i podświadoma nie zdolna wystać przed jego atakiem. On będzie wypytywał jakiekolwiek wasze sekrety jeszcze do tego, jak zrozumiejecie, że stało się. Ned Dail posiada możliwością odtwarzać i kontrolować ogień. Niebezpieczny, ale bez wyszukiwań. Wortkriff niebezpiecznie za jego będzie, ale, to już drobiazgi i wszystko to w przeszłości. Jak i mister Good oni już są unieszkodliwiane i nie przedstawiają zagrożenia. - Dobrze, mnie przekonaliście! – skinął Robens. – Kiedy planujecie zaczynać? - I choć dziś! – uśmiechnął się White. – przecież Preparat u was z sobą? - Zwyczajnie, - skinął Robens i podjął z podłogi czarną walizkę i, otworzywszy jego, postawił na stół, tam leżały fiolki z jakimś niebieskawym rozczynem, który, zdawało się, kotłował się, obok fiolek leżały cztery pistolety dla domięśniowych iniekcji. – chcę sprawozdanie dziennie! – uprzedził Robens, udając się do wyjścia. - Jego otrzymacie, - skinął White, zamyślono patrząc na zawartość walizki. - Nie odprowadzajcie mnie! – zrezygnował Robens, chociaż White nawet i nie wstawał, a sam wyszedł przez drzwi. - A będę śledził za wykonaniem eksperymentu! – mroczny powiedział White i odwrócił się w ńâîşâ fotelu, że kręci, do okna, potem zdjął rękawiczkę ze swojej prawej ręki. Ręka okazała się w całości żelazną, ale, nie patrząc na to palcy idealnie gięły się a między nimi przebiegał elektryczną kategorię.
|